…i wtedy zaszłam w ciążę. Ciąża w zasadzie nieplanowana, ale z pewnością „chciana” z mojej strony. Nie brałam pigułki regularnie i myślałam, że jeśli to się wydarzy, to tak ma widocznie być. Gdy jednak to się stało, wszystko wyglądało inaczej.
Mój 39-letni partner, ojciec dziecka, absolutnie nie mógł pogodzić się z tym, że jestem w ciąży. Zresztą zawsze mówił, że nie chce mieć teraz dzieci, może kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Gdy powiedziałam mu, że jestem w ciąży, był kompletnie zaskoczony. Był tak oschły i podły w stosunku do mnie, twierdząc, że to zniszczy jego życie i że ja nie mogę tak po prostu podejmować decyzji o jego życiu. Powiedział mi też wyraźnie i jasno, że jeżeli zdecyduję się na dziecko, odejdzie. Nawet nie mogłam z nim rozsądnie porozmawiać. Dla mnie zawsze było pewne, że nigdy nie usunę ciąży. Chciałam tego dziecka!
Rozmawiałam o tym z moją rodziną i przyjaciółmi i każdy mówił mi co innego. Rodzina była zdania, że mając na uwadze to, jak zachował się mój partner, lepiej byłoby przerwać ciążę oraz że z pewnością będę jeszcze szczęśliwsza z innym mężczyzną, z którym też będę mogła założyć rodzinę. Moi przyjaciele także mówili, że lepiej byłoby dokonać aborcji, widzieli jednak i jej następstwa i uważali, że – znając mnie – nie poradzę sobie potem z tą sytuacją.
Ponieważ naprawdę nie wiedziałam już, co robić, udałam się do poradni. Pracownicy poradni wskazali mi co prawda wszelkie za i przeciw, nie mogli jednak zadecydować za mnie. Cały czas bardzo się wahałam i szamotałam z myślami, w związku z tym zaproponowali mi, żeby wyznaczyć termin przerwania ciąży i odczekać, czy wraz ze zbliżaniem się terminu aborcji będzie we mnie wzrastać uczucie skłaniające do podjęcia tej właściwej lub tej błędnej decyzji. Tak tez zrobiłam. Umówiłam u pani ginekolog wizytę w celu dokonania aborcji farmakologicznej.
Im bliżej było terminu wizyty, tym bardziej wzrastało we mnie przygniatające uczucie. Wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Przecież zawsze tak bardzo pragnęłam dziecka!
W końcu nadszedł dzień, w którym miałam wizytę u pani ginekolog. W drodze do niej stało się dla mnie jasne, że nie chcę usunąć ciąży. Towarzyszył mi mój partner. Przez cały czas, gdy siedzieliśmy w poczekalni, płakałam i myślałam: „Czy on nie może po prostu powiedzieć, że jakoś damy radę i teraz zwyczajnie sobie pójdziemy?”.
Tego oczywiście nie zrobił. Gdy siedzieliśmy w gabinecie lekarki, ja tylko płakałam. Ginekolog spytała wtedy, czy z całą pewnością podjęliśmy już tę decyzję. Mój partner odpowiedział na jej pytanie twierdząco, ja jednak płakałam i powiedziałam „nie”. W takim razie lekarka oczywiście nie przeprowadziła zabiegu i wyjaśniła, że powinniśmy jeszcze raz dobrze się nad tym zastanowić.
Byłam pewna, że chcę zatrzymać dziecko, i tak mój partner i ja rozstaliśmy się. Przez kilka kolejnych dni od casu do czasu jednak się widywaliśmy, ponieważ mieliśmy jeszcze pewne sprawy do ustalenia. Za każdym razem, gdy go widziałam, myślałam: „Dlaczego on nie może zmienić zdania? Czy nie widzi, jak ja cierpię?”. Po części nagle stał się dla mnie znów bardzo miły, mimo że wiedział, że chcę tego dziecka.
Ostatecznie pozostał jednak przy swojej decyzji i rozeszliśmy się na zawsze.
Raz, po tym, jak byłam u niego, dostałam w samochodzie załamania nerwowego. Musiałam się zatrzymać i przez cały czas tylko płakałam i krzyczałam. Uświadomiłam sobie, że jestem sama! Wtedy coś przestawiło mi się w głowie i nagle już nie chciałam dziecka.
Pomyślałam, że wszyscy mają rację: teraz nie jest właściwy moment na dziecko i nie jest to też właściwy mężczyzna. Bez niego byłabym sama, bo moi rodzice są już starsi, chorzy i ledwo co mogliby mi pomóc.
Nie miałabym pracy, bo byłam akurat na okresie próbnym, a w ciąży pracodawca nie zechciałby mnie dalej zatrudniać. Nie miałabym więc dość pieniędzy, aby samej móc utrzymać siebie i dziecko. Musiałabym je więc już wcześnie oddawać do żłobka, żebym mogła zarabiać pieniądze. Wszystkie te argumenty, które stale przytaczali mi członkowie rodziny i ojciec dziecka, nagle stanęły mi przed oczami i trafiły mi do przekonania. Czułam już tylko lęk. Przede wszystkim bałam się, że będę sama, pozostawiona sobie samej i nie będę miała nikogo, kto naprawdę mnie wesprze. Nikogo, kto w trakcie trwania ciąży będzie cieszyć się razem ze mną na myśl o dziecku.
Tego samego dnia po południu pojechałam więc do lekarki i ustaliłam termin przeprowadzenia zabiegu. Byłam w 10. tygodniu, w związku z tym aborcja farmakologiczna nie wchodziła już w rachubę. Na zabieg pod całkowitą narkozą też już było za późno.
Następnego dnia rano moja najlepsza przyjaciółka zawiozła mnie do gabinetu ginekologicznego, gdzie dałam sobie usunąć moje dziecko, przy zachowaniu pełnej świadomości. Mały zastrzyk walium prawie nic nie pomógł. Bolało, fizycznie i psychicznie. Mimo to owego dnia i przez następne dwa tygodnie popierałam podjętą przez siebie decyzję. Sądzę, że wcale nie chciałam zajmować się tym ani roztrząsać tego, co się stało.
Potem jednak nastąpił moment przełomowy. Naraz uświadomiłam sobie, że zabiłam moje dziecko! Moje pierwsze dziecko! Że nigdy już nie będę miała pierwszego dziecka! To było i jest tak okropne. Czułam się pozostawiona sobie samej. Nikt mi nie wierzył, gdy przed przerwaniem ciąży mówiłam, że bardzo się boję skutków psychicznych. Wszyscy (przede wszystkim moja rodzina) mówili, że to nie jest aż takie straszne, gdy tylko człowiek za bardzo nie będzie się angażować. Ależ tak, to jest straszne! Naprawdę straszne!
Dziś, dokładnie 15 tygodni po dokonaniu aborcji, mogę powiedzieć tylko, że gorzko tego żałuję. Nigdy więcej nie podejmę takiej decyzji. Teraz niczego bardziej nie pragnę, jak ponownie zajść w ciążę. Obojętnie, w jakiej sytuacji będę w ciąży, nigdy więcej nie zdecyduję się przeciw mojemu dziecku i na aborcję!
Bardzo mi pomogło czytanie w Internecie o kobietach, które doświadczyły czegoś podobnego. Dostałam tam wiele wskazówek, jak lepiej móc się z tym uporać. I tak też pożegnałam się z moim dzieckiem. Dałam mu imię, które dostałby (miałam dość jednoznaczne przeczucie, że był to chłopiec), gdyby mógł żyć. I pogrzebałam go w duchu. Wypisałam wszystko, co ciążyło mi na duszy, a zdjęcie USG, na którym widniało moje dziecko, wkleiłam między karty pamiętnika.
Czegoś takiego nie można ot tak wymazać czy po prostu zapomnieć, jak usiłuje nam wmówić całe nasze otoczenie! Ci ludzie nie przeżyli takiego doświadczenia. Nie wiedzą, jak się czuje kobieta, która pozwoliła na zabicie swojego dziecka!
Dlatego też opisałam tu moją historię. W ten sposób chcę pomóc kobietom, które znajdują się w takiej sytuacji. Rozmawianie o tym pomaga!
Gdy natomiast zastanawiacie się nad przerwaniem ciąży, rozważcie naprawdę wszystkie konsekwencje. Gdyby jakiś lekarz lub ktoś z otoczenia powiedział mi, że u większości kobiet rzeczywiście występują konflikty duchowe i depresje i gdyby moja rodzina dała mi wiarę, nigdy nie zdecydowałabym się na aborcję.
Chciałabym móc wszystko wycofać, odwrócić, uczynić niebyłym – niestety, to niemożliwe.
Chciałabym, żeby moje dziecko żyło – niestety, ono nie żyje.
Chciałabym być znowu w ciąży – niestety, nie jestem.
Niestety, jestem po prostu pusta, bardzo smutna, samotna i sama.
Przebacz mi, ukochane dziecko, że nie byłam wystarczająco silna.
Powinnam była więcej walczyć, dla siebie i przede wszystkim dla ciebie.
Przebacz mi… kocham cię i nigdy cię nie zapomnę!
Twoja Mama
Źródło: „Dziecko, którego nie urodziłam” Detlev Katzwinkel, wydanie polskie Poznań 2009 r.