Dokonałam aborcji…

Przemiana poprzez spotkanie z Jezusem 

JAKO GŁOS MOJEGO WŁASNEGO DOŚWIADCZENIA PRZELEJĘ TERAZ NA PAPIER MAŁĄ, LECZ ISTOTNĄ CZĄSTKĘ MOJEJ PRZESZŁOŚCI…

…Nie chodzi mi o skuteczny w mediach, samolubny „striptiz duszy” w stylu „Big Brothera”, lecz o to, aby skupić uwagę na jednym z najpoważniejszych skutków aborcji: jest nim syndrom PAS (syndrom postaborcyjny-następstwa przerwania ciąży). Proszę o wyrozumiałość: piszę anonimowo, ponieważ w międzyczasie założyłam rodzinę, którą pragnę chronić. Kwestia dotyczy tematu, który należy traktować wyjątkowo delikatnie, tematu, na który pragnę zwrócić uwagę, bowiem kobiety dotknięte tym problemem należy postrzegać nie tylko jako sprawczynie, lecz także jako ofiary tego pełnego przemocy zabiegu.

Piętnaście lat temu zdecydowałam się na aborcję-nie zdając sobie sprawy z konsekwencji mojego działania. W owym czasie temat ten był ciągle jeszcze bardzo gorąco dyskutowany (obrońcy praw życia przeciwko po części feministycznym zgrupowaniom „ Mój brzuch należy do mnie”), przy czym istotną rolę-o ile dobrze pamiętam –odgrywała kwestia początku ludzkiego życia. Ja odniosłam wrażenie – i myślę, że niestety wielu mi współczesnych postrzega to podobnie, że o życiu człowieka można mówić dopiero po upływie pierwszych tygodni ciąży (argument „zlepek komórek”).

Ustawodawca przewidział dwuznaczną furtkę prawną: aborcja podlega zasadniczo karze za wyjątkiem tych przypadków, których konieczność można zrozumieć na podstawie zaświadczenia o konsultacji w poradni z podaniem odpowiedniego wskazania.

W tym miejscu chciałabym zwrócić szczególną uwagę na tak zwane „inne ciężkie sytuacje życiowe” podawane jako przyczynę przerwania ciąży, których ofiarą w samym tylko roku 2001 (źródło: Federalny Urząd Statystyczny) na terenie Republiki Federalnej Niemiec padło 131 340 nienarodzonych dzieci (procentowo jest to najczęstsze z podawanych wskazań).

Z własnego doświadczenia zapewniam, że w tej konfliktowej sytuacji otrzymanie zaświadczenia o konsultacji w poradni zawierającego to mało konkretne, mętne wskazanie nie stanowi najmniejszego problemu dla żadnej kobiety czy dziewczyny.

Potem jest się mądrzejszym

Kobiety, które czują, że niechciana ciąża je przerasta i dlatego mają do niej nieprzychylne nastawienie, traktują aborcję jako to domniemane koło ratunkowe, ponieważ ustawodawca w Niemczech niejako oferuje im tę możliwość. Potwierdzają to niektóre moje znajome, które również uległy presji tego aspektu usunięcia ciąży. Podkreślają ponadto, że gdyby nie istniała opcja dokonania legalnej aborcji, nie przerwałyby ciąży ( nie było absolutnie mowy o „turystyce aborcyjnej” czy „fabrykantach aniołków”) Mogę temu tylko przytaknąć. Wiadomo, potem, po wszystkim jest się na ogół mądrzejszym… ale to nie przywróci już do życia bezprawnie zabitych istot.

Gdybym miała więcej czasu

Jeszcze jeden aspekt jest dla mnie ważny, a mianowicie czas. Na podjęcie tej ciężkiej decyzji , której –moim zdaniem-nie jest w stanie podjąć żadna kobieta, jako że jest to w końcu decyzja o życiu lub śmierci, pozostaje tym kobietom bardzo niewiele czasu.

W tej konfliktowej sytuacji czynnik czasu odgrywa właśnie istotną rolę szczególnie w pierwszych dwunastu tygodniach ciąży. Dlatego też akurat z tego względu dochodzi do tylko powierzchownie przemyślanych, a przy dokładniejszym zastanowieniu się – bezmyślnych decyzji przeciwko kontynuowaniu ciąży i tym samy przeciwko ludzkiemu życiu.

Ani konsultanci w poradniach, którzy wystawiają zaświadczenia, ani też same kobiety, których to dotyczy, nie wiedzą, jak będą reagować po przeprowadzeniu aborcji – nikt nie jest w stanie ocenić skutków psychicznych…Jest to olbrzymi dylemat. Nie chcę wiedzieć, ile kobiet odbywa obecnie leczenie terapeutyczne z powodu niezdefiniowanych lęków, depresji czy zagrożenia samobójstwem. Jednocześnie ani lekarz, ani pacjentka nie uświadamiają sobie, że w tym przypadku mają do czynienia z syndromem PAS. Jedną ze złośliwych właściwości syndromu postaborcyjnego jest fakt, że u niektórych osób nim dotkniętych pojawia się on dopiero po wielu latach. Jest u nas zbyt mało znany, a jego destrukcyjna siła bywa często niedoceniana. 

To przecież nie jest jeszcze człowiek

Moje pierwsze dziecko skończyłoby w tym roku 15 lat, w rzeczywistości żyło 8 tygodni. Miałam wówczas 23 lata- z medycznego punktu widzenia optymalny wiek dla kobiety, aby zostać matką. Mojego ówczesnego chłopaka (studenta) znałam wtedy niecałe pół roku, od roku odbywałam kształcenie zawodowe i właśnie od tego czasu zaczynałam samodzielne życie, co oznaczało dla mnie jednocześnie, że musiałam zrezygnować ze wsparcia finansowego ze strony moich rodziców. Takie okoliczności życiowe w pierwszym rzędzie nie zachęcają raczej do założenia rodziny.

Emocjonalnie nie mogłam ani odrzucić, ani przyjąć ciąży. W cichych chwilach czasami cieszyłam się na myśl o tym dziecku, ogólnie jednak przeważało moje „nie”. Przyglądałam się swojej sytuacji życiowej i myślałam, że ona decyduje już o wszystkim. Obawiałam się, że stanę się zależna finansowo, bałam się degradacji społecznej, końca mojej edukacji. Poza tym nie czułam się na siłach, by wziąć na siebie tak wielką odpowiedzialność, tym bardziej że z mojego punktu widzenia moje życie-po strasznych, obfitujących w stresy latach w domu rodzinnym- właśnie dopiero co się rozpoczynało.

Reakcja mojego chłopaka na wieść o tym, że jestem w ciąży, absolutnie nie była radosna. Bez wahania powiedział do mnie, że nie chce dziecka. Wytaczał argumenty na rzecz aborcji, uwzględniając naszą sytuację finansową, jak i zawodową. Ja również brałam pod uwagę przerwanie ciąży, mimo to nieśmiało wyraziłam swoje ciche wątpliwości i obiekcje:” Czy aborcja nie jest morderstwem?” Nadal bardzo dobrze pamiętam, że zadałam mojemu partnerowi to pytanie. Z jego punktu widzenia aborcja dokonana w tym wczesnym stadium ciąży nie była zabiciem małego człowieka, lecz raczej usunięciem zlepka komórek…”To przecież nie jest jeszcze człowiek”! Podatna na wpływy i zależna od opinii innych uczepiłam się jego odmowy i w końcu sama w to uwierzyłam. Swoje tendencyjne „nie” w odniesieniu do tej ciąży uznałam za potwierdzone, a aborcję- za uzasadnioną z przyczyn przedstawionych na wstępie. Ponadto odczuwałam silną presję czasową, musiałam szybko podjąć decyzję, ponieważ wraz z zaawansowaniem ciąży wzrasta ryzyko powikłań w przypadku przeprowadzania aborcji.

Mój brzuch był pusty.

Moje wspomnienia związane z zabiegiem nadal są mgliste, tak jak gdybym chciała wymazać je z pamięci. Pamiętam, że niemal bez przerwy spoglądałam uparcie w sufit, podczas gdy do moich uszu docierały odgłosy tego odsysania. Kolana mi się trzęsły, mój puls bił jak oszalały. Bałam się spojrzeć na szklany pojemnik maszyny ssącej w obawie, że zobaczę w nim szczątki mojego dziecka.

Z drugiej strony chciałam zobaczyć ten pojemnik w nadziei, że nie zobaczę właśnie małych części ciała, lecz naprawdę to, co twierdziło wielu ludzi: nieokreślone zlepki komórek. W ten sposób pragnęłam uspokoić sama siebie i zaprzeczyć faktowi zabójstwa.

Po zabiegu czułam się kompletnie bezsilna fizycznie i psychicznie, ale także – nie chcę tego pominąć milczeniem-z początku poczułam ulgę. Moje życie mogło na nowo potoczyć się swoim zwykłym torem, tak sobie myślałam.

Nie potrafiłam nawet płakać i osądziłam siebie jako kogoś wybitnie bez serca. Mogłabym splunąć na samą siebie! Moje ciche, nawracające wątpliwości odepchnęłam od razu na bok z uzasadnieniem, że ta decyzja- z uwagi na moją sytuację osobistą- była lepsza. Ale to była pomyłka.

Krótko po dokonaniu aborcji usłyszałam w sobie tę tęsknotę, ten brak…mój brzuch był pusty. Lękliwe pytania: ”Czy kiedykolwiek jeszcze zajdę w ciążę?”. Widok matek popychających przed sobą wózki dziecięce, widok małych dzieci był dla mnie nie do zniesienia, wywoływał lęki i niepokoje. Czułam ołowiany ciężar i winę, które próbowałam wyprzeć z pamięci, nawołując siebie w duchu do bezwzględności wobec tych odruchów i uczuć: „Weź się w garść…wszystko to tylko sobie wmawiasz…to wszystko nie jest przecież takie straszne!”. Moja biblioteczka zapełniała się książkami dla dzieci, kupowałam pluszowe maskotki. Z trudem mogłam się przemóc do odbywania stosunków płciowych z moim partnerem, zaczynałam odczuwać wstręt, myśl o kolejnej ciąży napawała mnie lękiem.

Unikałam stoisk informacyjnych prowadzonych przez grupy na rzecz obrony życia, zarzucając im, że jedyne, do czego zmierzają, to wmówienie wyrzutów sumienia kobietom, których to dotyczy. W rzeczywistości sama nieświadomie już dawno oskarżałam samą siebie.

Unikałam spoglądania na tablice informacyjne dokumentujące na zdjęciach stadia rozwoju człowieka w łonie matki- z obawy, że na fotografii z ósmego tygodnia ciąży będę mogła rozpoznać małą istotę przypominającą człowieka. Później, gdy musiałam stawić czoło faktowi, że człowiek w ósmym tygodniu ciąży wygląda tak, jak to przedstawiono, zaczęłam temu zaprzeczać: To pomyłka- dopiero w późniejszym tygodniu człowiek wygląda tak jak na tej ilustracji. To może być tylko zlepek komórek…Tylko w taki sposób mogłam usprawiedliwić przed sobą samą.

Wstęp do katastrofy

Dzień po dniu żyłam w lęku niemalże nie do zniesienia i postrzegałam swoje życie, jak gdybym była na trwałym znieczuleniu…Otępiała, pusta, jednocześnie pod najwyższym napięciem. Miesiąc później stan ten mogłam znieść już tylko przy użyciu leków psychotropowych.

Ta aborcja była dla mnie wstępem do osobistej, trwającej całe lata katastrofy, o której szczegółach nie chcę tu bliżej opowiadać. Jej konsekwencje miały zasięg nie do zniesienia. Stało się tak, jak się musiało stać…mój związek z partnerem rozpadł się po prawie czterech latach, między innymi z powodu tego utrzymującego się obciążenia psychicznego.

Przemiana poprzez spotkanie z Jezusem 

To, że dziś w ogóle jestem w stanie pisać o moich doświadczeniach z problematyką aborcji i stawić czoło mojej przeszłości i winie, zawdzięczam Jezusowi, w którego ręce około półtora roku temu złożyłam swoje życie. Od tego czasu dużo się wydarzyło. Niektóre bolesne wspomnienia i przeżycia raz po raz na krótko stają się żywe. Dziś jednak doświadczenia te już mnie nie przytłaczają, ponieważ coraz wyraźniej mogę dostrzec, dlaczego moje życie miało taki przebieg, gdzie są moje granice i jakie zranienia doznane jeszcze przed tą trudną decyzją miały wpływ na moje wyobrażenie własnej osoby i na moje działanie. Dziś, na podstawie bardzo osobistej obietnicy, wiem, że wina została mi odpuszczona. To nie jest tania wymówka, wykradanie się z tej sytuacji, bowiem ceną za to było życie człowieka, którego kocham, i to utracone przy zastosowaniu barbarzyńskiej, rzymskiej metody tortur.

„Nikt nie ma większej miłości od tego, kto oddaje życie za przyjaciół” (J 15,13)

Dzięki Ci,Jezu!

Na podstawie : „Dziecko, którego nie urodziłam” Detlev Katzwinkel, wydanie polskie Poznań 2009 r.

Nie wahaj się, zadzwoń, pomożemy Ci!