Cierpienie duchowe i fizyczne jest nadal obecne

Cierpienie duchowe i fizyczne jest nadal obecne

Mam już 50 lat a…

…ciągle jeszcze ciążą na mnie konsekwencje decyzji dokonania w wieku 16 lat aborcji, stanowiące dla mnie ciężar duchowy i fizyczny. Towarzyszą mi chroniczne bóle kręgosłupa, bóle głowy, bóle menstruacyjne i obfite krwawienia. Gorsze jednak jest cierpienie psychiczne, gdy myślę o tym, jaki ból zadałam dziecku.

Wychowałam się w rodzinie alkoholika i stale szukałam miłości. Gdy miałam 16 lat, zostawił mnie mój ówczesny chłopak, który był moją pierwszą miłością. Jego najlepszy przyjaciel starał się dać mi oparcie i mnie pocieszać. Pewnego dnia, świadomie o to nie zabiegając, znalazłam się w jego ramionach. Krótko potem stwierdziłam, że jestem w ciąży. Było dla mnie jasne, że w sytuacji, w jakiej znajdowała się moja matka, nie ma miejsca na jeszcze jedno dziecko w rodzinie i że nie mogę od niej oczekiwać pomocy.

Nie wiedziałam wtedy jeszcze nic o instytucjach, które mogłyby pomóc dziewczynom w mojej sytuacji. W naszej rodzinie ze względu na alkohol nigdy nie rozmawiano otwarcie o problemach czy innych rzeczach. Dziś jestem całkiem pewna, że małżeństwo moich rodziców było tak problematyczne z powodu aborcji dokonanych przez moją matkę. 

Ojcu dziecka nie powiedziałam nic o ciąży. To był związek bez przyszłości, raczej zbliżenie z rozpaczy. Gdy opowiedziałam mojej mamie o tym, że jestem w ciąży, poszłyśmy do lekarza. On poinformował nas, że posiada preparat z Ameryki i że teraz jest najwyższy czas, aby dokonać aborcji. To było wszystko. Nic więcej nie miał nam do powiedzenia. 

Lekarz dał mi kilka zastrzyków. Po kilku dniach dokonano ręcznego rozszerzenia szyjki macicy, po czym musiałam czekać w domu, aż odejdzie czop śluzowy. Gdy to się stało, mój ojciec zawiózł mnie do szpitala. Na miejscu musieliśmy udawać, że upadłam i skaleczyłam się przy tym. 

Czułam się jak robot. Zabrano mnie do jakiegoś pokoju i zgaszono światło. Zamiast mi wyjaśnić, co dalej będzie się działo, powiedziano mi tylko, że mam zadzwonić, gdy już się zacznie. Gdy zaczęło mocno boleć, zadzwoniłam, i do pokoju weszła pielęgniarka. Podsunęła pode mnie nocnik i w milczeniu czekała, aż głowa dziecka zsunie się do pojemnika pode mną. Potem raz jeszcze krótko nacisnęła mi na brzuch, po czym zniknęła z pojemnikiem. Zostawiła otwarte drzwi i krzyknęła do jakiejś innej osoby przez korytarz, podając wielkość i płeć płodu. W tym momencie wraz z nim umarła cząstka mojej duszy.

Od chwili stwierdzenia pozytywnego wyniku testu ciążowego byłam jak w transie i z trudem funkcjonowałam. W tych dniach, które nastąpiły po urodzeniu martwego dziecka, w środku byłam jak skamieniała, ale nie dopuszczałam do siebie niczego i nikogo. Mało która z pielęgniarek zamieniała ze mną słowo. Nie odważyłam się odpowiedzieć sobie na pytanie, co stało się z nieżywym dzieckiem. Stale słyszałam w sobie tylko słowo: „morderczyni”. Nie mogłam myśleć o niczym innym.

Życie innych ludzi, przede wszystkim mojej rodziny, toczyło się dalej. Moje zdawało się stać w miejscu. Dalej działałam jak robot. Skończyłam moją szkołę, a poza tym zaszywałam się raczej w domu. Gdy w mojej rodzinie wybuchła kłótnia, szłam na cmentarz. Próbowałam znaleźć nowych przyjaciół i przede wszystkim nowego chłopaka, jednocześnie jednak brzydziłam się kontaktów seksualnych. Mimo to miałam niemal obsesję na tym punkcie, ponieważ myliłam chyba seksualność z miłością.

W wieku 18 lat poznałam mojego dzisiejszego męża i od razu zaszłam w ciążę. Czy było to podświadome pragnienie naprawienia wszystkiego? Po ukończeniu nauki i narodzinach naszej córki zwolniłam się w końcu z pracy, ponieważ starałam się być 150-procentową matką. Zarazem czułam się jednak kompletnie niezdolna do tego i nade wszystko niewarta, by być matką. Stale bałam się, że zawiodę. Kurczowo  trzymałam się mojego męża i starałam się stworzyć z nim zdrową rodzinę, choć wszystko w moim wnętrzu było zniszczone. Funkcjonowałam, ale nie żyłam naprawdę. Okropnie się bałam, że mojemu mężowi lub mojej córce coś się stanie. Lękałam się o moich rodziców i rodzeństwo. Właściwie składałam się wyłącznie z lęku i usiłowałam troszczyć się jednocześnie o wszystkich i mieć wszystko pod kontrolą. To samo tyczyło się oczywiście także moich uczuć. Do tego jeszcze problemy z moją seksualnością doprowadziły w końcu do silnego kryzysu w naszym małżeństwie. 

Po dłuższym czasie znalazłam pracę w parafii ewangelickiej i zaczęłam się tam mocno angażować. W tej parafii szukałam przebaczenia u Boga, nie mogłam i nadal nie mogę jednak go przyjąć, ponieważ sama sobie nie przebaczyłam. Wreszcie wystąpiłam z Kościoła i przeszłam do wolnej wspólnoty wiary. Tam zaczęłam się intensywnie zajmować tematami reinkarnacji i życia po śmierci. W tym czasie wydałam na świat syna. 

Dziś jestem wdzięczna, że moje dzieci – mimo wszystkich moich problemów – są w miarę zdrowe pod względem duchowym, psychicznym. Moja córka wyszła szczęśliwie za mąż i przerwała ciąg aborcji w naszej rodzinie. Niestety, do dziś nie udało mi się wyzwolić z poczucia popełnionej niegdyś winy i doświadczyć zbawienia od Boga. Mam nadzieję, że któregoś dnia będzie mi dane tego doznać. 

Świadectwo pochodzi z książki „Dziecko, którego nie urodziłam” Detlev Katzwinkel, wydanie polskie Poznań 2009 r.

Nie wahaj się, zadzwoń, pomożemy Ci!