Niewłaściwa decyzja

Niewłaściwa decyzja

JUŻ OD 6 LAT WLOKĘ ZA SOBĄ MOJE STRASZNE PRZEŻYCIE…

…i będę to czynić zapewne przez resztę mojego życia. Mój ówczesny chłopak był około trzy lata młodszy ode mnie i mieszkał jeszcze ze swoimi rodzicami. Ja miałam już swoje własne mieszkanie, w tym czasie byłam jednak bezrobotna. I wtedy to się stało: zaszłam w ciążę! Szczerze mówiąc, pozwoliłam jednak na to, bo nie miałam nic przeciwko ciąży, zresztą zawsze chciałam mieć dziecko! W tym samym okresie jeszcze dwie bliższe lub dalsze znajome były w ciąży – to było oczywiście bardzo piękne i cieszyłam się z tego. Bałam się w zasadzie tylko reakcji mojego chłopaka. Gdy dowiedział się o tym, zachował spokój, jednak wyraźnie dał mi do zrozumienia, że najlepiej będzie „pozbyć się tego.”

Po długich dywagacjach opowiedzieliśmy o tym jego matce. Ona już od dawna nie żyła w związku z ojcem mojego byłego chłopaka i wyszła za mąż za innego mężczyznę. Zaprosiła mnie więc do siebie, aby porozmawiać z nami o tej sytuacji; obecni byli zatem mój były chłopak, jego matka, jego ojczym i ja. Przeklinam ten dzień, kiedy tam poszłam… Gdy już byłam na miejscu, zaczęło się wielkie namawianie: „W ten sposób zniszczę całą przyszłość jej syna i swoją oczywiście też. Co my dwoje niby mielibyśmy do zaoferowania temu dziecku? Jej syn przecież sam jest jeszcze dzieckiem!”. Najlepiej byłoby „to usunąć”. Standardowe zdanie brzmiało oczywiście: „Ale to już twoja decyzja”.  To, co na ogół można usłyszeć. Dwa dni później mój były chłopak miał mi przekazać od swojej matki, że  – gdy już będzie po wszystkim – chciałaby zafundować mi urlop. Potem jednak ani razu nawet mnie nie odwiedziła, tylko jeden raz zadzwoniła do mnie.

Moja mama również nie miała wielkich możliwości, aby wesprzeć mnie finansowo. Nikt inny zresztą nie mógłby udzielić mi wsparcia. Byłam całkiem sama.  Już i bez dziecka ledwo mogłam się utrzymać z moich niewielkich pieniędzy. Do tego dochodził jeszcze fakt, że z groszowego zasiłku dla bezrobotnych często musiałam „wykarmić” i mojego byłego chłopaka. Większość czasu spędzał bowiem u mnie, bo w domu często miewał dużo kłopotów lub był z niego wyrzucany. Mimo że jego rodzice znali moją kiepską sytuację finansową i wiedzieli, że ich syn po kłótni z nimi zawsze przychodzi do mnie, jego matka nigdy nie dawała mi pieniędzy, żebym mogła kupić coś do jedzenia. Nie mówiąc już o tym, żeby kiedyś zapakowała coś dla mnie, gdy dawała synowi jedzenie na drogę, wiedząc, że będzie do mnie jechał.

Te wszystkie okoliczności po prostu kompletnie mnie przerosły! Cała sytuacja była całkiem ponad moje siły, ja zaś, jak zawsze, znów chciałam dogodzić wszystkim, nieważne, jak ja sama potem sobie z tym dam radę! Ta gadanina miała na mnie tak duży wpływ, że rzeczywiście „to” zrobiłam.

Dziś nie mogę uwierzyć, że byłam w stanie to zrobić. Zabiłam dziecko, które tak bardzo kochałam (i które kocham do tej pory). To tak bardzo boli! Właściwie przecież chciałam tego dziecka. Dlaczego zdecydowałam się na aborcję? Dziś jestem zagorzałą przeciwniczką przerywania ciąży i nie zrobiłabym tego nigdy więcej! Teraz myślę: kto daje nam prawo odgrywania roli „kochanego Pana Boga” i decydowania tym samym o życiu i śmierci? Inni ludzie rozpaczliwie starają się zajść w ciążę i niestety nie mogą mieć dzieci, drudzy zaś „wyrzucają je”? Ja także, ponieważ dałam się do tego namówić. To nie ma być żadne usprawiedliwienie, bowiem podjęcie decyzji leżało w mojej mocy i była to moja własna odpowiedzialność, jednak ciągle jeszcze nie rozumiem, jak mogłam coś takiego uczynić: zabić moje własne dziecko, którego bijące serduszko widziałam jeszcze pięć minut przed podaniem „narkozy śmierci”?

Rok czy dwa lata po tym zabiegu znów zaszłam w ciążę z moim byłym chłopakiem. Nasz związek był wtedy jednak już bardzo „zepsuty”. On był oczywiście znów przeciwko, co tym razem było dla mnie jednak całkiem obojętne – i tak zdecydowałam się na dziecko! Wtedy nie miałam już żadnych wątpliwości, nie podlegało to dyskusji. Na pożegnanie powiedział mi jeszcze, że życzy mi, żebym poroniła. W dziesiątym tygodniu ciąży rzeczywiście usłyszałam diagnozę: poronienie. Zawalił się dla mnie cały świat. Pomyślałam, że jest to teraz sprawiedliwa kara wymierzona przez Boga. Tak bardzo się bałam i byłam tak zrozpaczona. Unikałam wszystkich kobiet, o których wiedziałam, że są w ciąży lub maja niemowlęta. Przełączałam wszystkie programy w telewizji, które dotyczyły małych dzieci lub ciąży.

Jakieś trzy do sześciu miesięcy później mój były chłopak i ja rozstaliśmy się definitywnie, dzięki Bogu. Potem związałam się z mężczyzną, którego już dłużej znałam i który wiedział też o aborcji, bo opowiedziałam mu o tym. Dziś jesteśmy małżeństwem. Gdy razem podjęliśmy decyzję o dziecku, przez około rok nie udawało mi się zajść w ciążę, co wprawiło mnie w wielkie zwątpienie. Już niemal chorobliwie pragnęłam dziecka. Gdy w końcu udało się dzięki stosowaniu leków, w dziesiątym tygodniu ponownie usłyszałam diagnozę: poronienie. Byłam pewna, że już nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Wszystko zaczęło się od początku i myślałam, że już nigdy nie wydostanę się z tego dołka. Mój mąż również był bezgranicznie smutny, ale cały czas dodawał mi i sobie samemu otuchy, twierdząc, że wkrótce z pewnością będziemy mieli dziecko. Trzy miesiące po poronieniu w istocie znów zaszłam w ciążę. Nasz syn ma dziś dwa lata i nosi imię Colin. Zaledwie cztery miesiące po porodzie ponownie byłam w ciąży. Tym razem było to wprawdzie niezamierzenie, ponieważ chcieliśmy jeszcze trochę odczekać, zanim pojawi się drugie dziecko. Ale dokonać aborcji? Tego wyjścia nie brałam już pod uwagę i nigdy brać nie będę. 12 lutego 2007 roku nasza córka skończyła roczek. Oboje są moją wielką dumą, moim całym szczęściem i treścią całego mojego życia, nawet jeśli chwilami było bardzo stresująco. Gdy spoglądam na moje dzieci, nie mogę pojąć mojej ówczesnej decyzji i jeszcze bardziej jestem nią wstrząśnięta. Gdybym mogła cofnąć czas, dziś miałabym troje dzieci, względnie  – wliczając te poronione – pięcioro. Kochałabym wszystkie i wszystkie z nich byłyby „chciane”! W moich „bezdzietnych” czasach marzeń o dziecku myślałam, że żałoba po tym zabitym i smutek po utracie pozostałych odejdą, gdy wreszcie narodzi się dziecko. Niestety, tak się nie stało. Ulga posiadania wreszcie jednego czy też – jak teraz –  dwojga dzieci jest obecna i czyni mnie niezwykle szczęśliwą. Nie zapomnę jednak pozostałych dzieci, zawsze będą miały miejsce w moim sercu. Nie mogę pogodzić się po prostu sama z sobą, że zadecydowałam o śmierci mojego własnego dziecka. Dziś wiem, że dałabym radę wychować dziecko, także wówczas, gdybym była sama. Nie do wiary, że człowiek działa lub może działać wbrew swojej własnej woli. Ciężar ten będę dźwigać zapewne do końca mojego życia. Gdy o tym myślę, jest mi bardzo ciężko na sercu. To uczucie mija jedynie wówczas, gdy popatrzę na moje dzieci. Poprzez moją opowieść chciałabym każdemu dodać otuchy i nadziei, być może komuś przydarzyło się coś podobnego! 

Na podstawie „Dziecko, którego nie urodziłam” Detlev Katzwinkel, wydanie polskie Poznań 2009 r.

Nie wahaj się, zadzwoń, pomożemy Ci!